We Wrocławiu trwa walka o nazwę ulicy. Brzydki PiS postanowił upolitycznić narodowego bohatera rotmistrza Pileckiego. Nie wziął go sobie za patrona. Upolitycznienie polega na tym, że wrocławscy radni PiS zaproponowali zmianę nazwy ulicy na ulicę rtm. Pileckiego. Zarzut upolitycznienia został ochoczo podchwycony przez dręczycieli mózgojadów na forum Gazety. Mam nadzieję, że nikt z PiS przynajmniej w tym roku nie zająknie się o Chopinie, ani nie zasiądzie na widowni Konkursu Chopinowskiego. Takie upolitycznienie, byłoby skandalem na skalę międzynarodową. Można by odetchnąć gdyby tylko sprawa skończyła się na artykule w Der Tagesspigel, Jamaica Sun, Le Soir i eseju Adama Michnika. Niestety oczami duszy mojej widzę zgłoszony przez frakcję socjalistów projekt uchwały PE wzywającej do zabrania Polsce środków na oświatę, kulturę i hodowlę dżdżownic kalifornijskich.
Jest we Wrocławiu aleja, zwana Promenadą. Nazwa przynajmniej wg naczelnej lokalnego dodatku Ściemy Wyborczej tradycyjna. Cóż, Wrocław gród wiekowy. Skoro nazwa tradycyjna wydawałoby się, że jej rodowód sięga czasów jeśli nie Henryka IV Probusa to przynajmniej Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego czy raczej posługując się tradycyjna nazwą das Heilige Römische Reich deutscher Nation. Ale gdzie tam. Frakcja tradycjonalistów do której oprócz pani Podredaktor należy również Towarzystwo Upiększania Miasta Wrocławia jest w stanie wywieść nazwę od czasów kanclerzowania w Prusiech księcia Otto Eduarda Leopolda von Bismarck-Schönhausena. Wobec tysiąca lat Wrocławia rzeczywiście tradycja jak cholera. Zresztą mądrych inaczej we Wrocławiu jest więcej. Otóż rajcowie wrocławscy kiedyś uchwalili, że w ścisłym centrum ulice powinny nosić dawne tradycyjne nazwy. Na szczęście radni nie są aż tak konsekwentni. Póki co (jeszcze?) nie przywrócono tradycyjnych nazw, takich jak: Berliner czy Friedrich Wilhelm Platz, Albrecht-Straße, Junkern-Straße, a dzieci nie uczą się w König Wilhelms-Gymnasium. Geniusz radnych jest wprost niewiarygodny. Jestem przekonany, że za kilka lat niemiecki turysta będzie mógł przyjechać z wydaną za panowania cesarza Wilhelma II mapą Breslau (to jest, przyznaję, rzeczywiście uświęcona wiekami tradycji nazwa). Do tego naprawdę trzeba mieć umysł lotny jak węglowodór alifatyczny. Skąd się biorą tacy rajcy? To czytelnicy Ściemy Wyborczej. Właśnie u nich im miasto bardziej multikulturowe tym lepsze. Gdyby nie błogosławione rozbiory taka Łódź byłaby warta nawet nie jedną czwartą obecnej. Odbywający się w Łodzi festiwal czterech kultur to skarb, którego bez rozbiorów by nie było (pominę fakt, że tak naprawdę jest to festiwal jednej kultury, wcale nie polskiej). Zatem pomysł radnych z Wrocławia należy zaszczepić w Łodzi i przynajmniej nazwy ulic pisać cyrylicą. W sumie przez ostatnie wieki ile lat Łódź cieszyła się niepodległą Polską? Nawet nie pięćdziesiąt. Albo w takiej Nowej Hucie, posadowionej przez Bolesława Bezwstydnego na prawie radzieckim, ścisłe centrum też powinno być ten tego.
Z tego punktu widzenia samo odrodzenie się Polski po I WŚ brutalnie przerwało wiekowe juz tradycje i wielokulturowy wątek historyczny. Czy w ogóle zdajecie sobie sprawę ile w 1918 roku taki łodzianin musiał wycierpieć? Nowe pieniądze, nowe dokumenty, nowe szyldy na sklepach i te cholerne nowe ulice z nowym łacińskim alfabetem. Rany, jaki to był bałagan. Gdyby nie cud nad Wisłą przynajmniej na czcionkach w linotypach człowiek by zaoszczędził. A tak? Cały ich mały świat - heimat po nowemu. Dwadzieścia lat spokoju i znowu wszystko do wymiany. Już Lwów miał lepiej od Łodzi. Elita (przynajmniej dla niektórych oświeconych) już październiku 39 r. zaczęła używać carskich maszyn do pisania... utworów o szczęśliwym wyzwoleniu. Tylko Wasilewska w nową tradycję weszła ze starymi meblami, co to jej ze stolicy pańskiej Polski do Lwowa Gestapo przewiozło. Znów zawiniły monokulturalne korzenie. Inaczej w prlu miałaby się pamięć o Wandzie, gdyby u niej choć jeden korzeń był inny.
Nie przypadkowo przeniosłem narrację [ach ta inflacja słów :-)] z Łodzi do Lwowa. Do tego miasta po wyzwoleniu w 39 zaczęła ściągać późniejsza elita intelektualna Polski, z której korzeni wyrosło kolegium redakcyjne Ściemy Wyborczej. Intelektualiści wpasowali się co prawda w nową tradycję ale za to o jakim potencjale :o! I tak dociągnęliśmy do drugiego powodu który powoduje, że rotmistrz Pilecki czy inny Stanisław Sojczyński "Warszyc" (od 11.11.2009 r. generał) w żaden sposób nie pasuje nadredakcji. To po prostu nie jest ta tradycja. Gdyby jakimś cudem Polska w 1953 r. odzyskała niepodległość, elicie intelektualnej nie pomógłby nie tylko pistolecik Kołakowskiego, ale i bateria haubic rozstawiona w jej gabinetach.
Przypomnijcie sobie dziecięce wigilie. Przy stole cała rodzina, wzruszenie, opłatek, życzenia, siano pod obrusem, kolędy, postne potrawy - tradycja potraw(to w języku azraelskim - pewnego nabzdyczonego blogera, ooops, zgodnie z tradycyjną inflacją słów publicysty). A ci z Czerskiej co mają wspominać?
Nigdy nie lubiłam świąt. Przed nimi u mamusi w biurze było zawsze mnóstwo pracy i mamusia bardzo późno wracała z Mysiej do domu.Zresztą jak nie mamusia, to tatuś, jak nie Mysia, to Ministerstwo Bezpieczeństwa Wewnętrznego lub KBW. W ich domach przed każdymi świętami panował bojowy dosłownie nastrój i wzmożona czujność.
Pamiętam jak w Wigilię tatuś brał mnie na kolana i czytał kilka stron Szosy Wołokołamskiej lub wyimki z Krytyki programu gotajskiego.Czy to miłe wspomnienie? Na pewno nie. No a gdyby na Czerska trzeba było dojechać ulicą rotmistrza Czaykowskiego, generała Fieldorfa "Nila", przez rondo Wolności (Prasy Publikacji i Widowisk) mijając pomnik Żołnierzy wyklętych?
Gdy się intelektualiści pono wydobyli z zaczadzenia musieli nawiązać do jakiejś tradycji. Do końca 89 roku święta obchodzili raczej po polsku i nawet w kościołach ich było widać, ale gdy runęły mury... Niektórzy zrezygnowali z Tradycji Potraw i poszli w stronę Święta Namiotów. Inni zaczęli zapraszać dziwnych kolędników, którzy w wigilię z cygarem w zębach do szklanki zamiast kompotu z suszu nalewają łyski. Jeszcze inni teoretycznie kultywują Święto Potraw i Sztucznych Ogni ale co roku wg innej tradycji. Raz jest to karp po niemiecku, raz po żydowsku, po skandynawsku lub z budyniem, zupa ucha, karp w bułce z frytkami i Coca-Colą. Kebabu z karpia zdaje się nie robią. Szczerze mówiąc cała Polska to nie jest aż taka wielka tradycja. Rzeczpospolita Obojga Narodów to co innego (zwłaszcza ta po Unii, nie Lubelskiej, Jałtańskiej i Brukselskiej) Gdy czytam Wielkiego Eseistę wiem, że na tradycję Drugiej Rzeczpospolitej składają się: zamordowanie Narutowicza, proces Brzeski, Bereza Kartuska i getto ławkowe. Wszystko co dobre w kulturze to multikulturowość, przenikanie się wpływów. Reszta to nacjonalizm, szowinizm i polski zaścianek. Rozbiory kopnęły nas cywilizacyjnie i kulturalnie do przodu. Dlatego wejście do Unii jest ogromną szansą dla kultury... regionalnej. Kultury Wrocławia, Gdańska, Łodzi czy Rzeszowa. Na Kurpiach, Ziemi Łowickiej niech sobie wycinanki robią i jajka malują.
Zawsze gdy słucham rozpaczającego Tewje myślę - Ty Tewje rękami tak nie wymachuj i pięści nie zaciskaj. Ty sobie Tewje pomyśl, że on the other hand mógłbyś mieć nie pięć córek, a jedną i zięcia - krzyżówkę Perchika, Fiedki i policjanta, albo za prawnuczków Stefanka i Adasia.
Nie narzekajmy jednak. W Polsce Tradycja trzyma się mocno. W Komisji ds. hazardu posła Wassermana i wykształcenia posłanki Kempy jasełka. Rząd nie może wytrzymać bez hazardu i gra na opcje walutowe. Jak każdy nałogowiec gra za pożyczone (drobne 20 miliardów). Ciekawe, że jak przegra to zapłaci nie rząd (tzn. nie nierząd czyli Tusk i ministrowie) a wszyscy Polacy. Wszyscy Polacy to jedna rodzina jednak wyraźnie nie z rządem.
Dziś tradycyjne Święto Trzech Króli... z talii Donalda - Mirra, Grzecha i Zbycha. Pomyśleć, że jeszcze trzy miesiące temu wydawało się, że to dupki żołędne.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz