piątek, 27 sierpnia 2010

Krzyże na Krakowskim Przedmieściu i modlitwa o kotlet.




Słowo się rzekło (w poprzednim poście) kobyłka u płotu. Przeglądałem książki w poszukiwaniu odpowiedniej do notki ryciny. W książce Jej zaufał kościół i naród (wyd. Michalineum) odpowiedniej grafiki nie znalazłem. Inne zdjęcie prawie wbiło mnie w fotel.



Las krzyży na spotkaniu młodzieży z Janem Pawłem II 3 czerwca 1979 r. Krzyży przyniesionych i przywiezionych na apel skierowany do młodych odczytany na mszach w lokalnych kościołach. Kontrast z dzisiejszymi wydarzeniami jest nieprawdopodobny. To jest dystans jaki dzieli np. Andrzeja Celińskiego śpiewającego podczas spontanicznej manifestacji na Krakowskim Przedmieściu z tysiącami ludzi My chcemy Boga, od Andrzeja Celińskiego żądającego podczas parady pederastów My chcemy małżeństw i prawa do adopcji dzieci. To nie tyle szmat czasu, co kawał drogi. Mniej więcej tyle samo dzieli młodzież '79 z krzyżami w ręku, od mętów z krzyżem po puszkach piwa "Lech". Można nawet zgłosić ten dystans do Międzynarodowego Biura Miar i Wag, jako odległość Celińskiego.

Wróciłem pamięcią do pielgrzymki przejrzałem zdjęcia postanowiłem wrzucić niektóre z nich do sieci. Najpierw kilka czarno-białych fotek ze spotkania Papieża z młodzieżą na Krakowskim Przedmieściu, następnie głównie "kolorowe" zdjęcia z pierwszego dnia pielgrzymki. Nie ingerowałem w układ kolorów. Niech młodzi zobaczą jak się fotografowało na dedeerowskich filmach ORWO. Tak było. W socjalizmie jak już było coś kolorowe miało czerwoną poświatę. Sympatyczny chłopak na placu Zwycięstwa to Amerykanin Bill Oldham z Kentucky, który bezradnie poszukiwał drogi do "Domu Chłopa". Korespondowaliśmy, później jakiś czas.

Dzień drugi. Krakowskie Przedmieście.









Dzień Pierwszy. Na trasie przejazdu
Polski kołtun











.

Na placu Zwycięstwa




Rano przeczytałem post cierpiętnika Rybitzkiego. Który nie może słuchać wspomnieniowej gadki. Nie przekonują mnie rzewne wspomnienia uczestników strajków i demonstracji. Głównie dlatego, że zwykle dryfują one ku opowieściom o biedzie, kartkach, ciasnych mieszkaniach i zbieraniu na malucha. To tylko upewnia mnie w przekonaniu, że cały ten Sierpień wybuchł przez kotlet lub, ewentualnie, papier toaletowy. Kotlet by był – "Solidarności" by nie było. Cóż można odpowiedzieć takiemu gościowi poza tym, że to gówno prawda. Nic więcej, poza GÓWNO PRAWDA.


W czerwcu '79, bez którego nie byłoby takiego sierpnia '80 jaki był, nikt się nie modlił o kotlet. Miałem niespełna 18 lat ,ale przecież ludzie znacznie ode mnie starsi poczuli zapomniany (ci najstarsi) lub zupełnie nowy zapach wolności na placu Zwycięstwa. Cóż, syty głodnego nie zrozumie. Trzeba było żyć w socjalizmie by poczuć przejście całkowicie do innego świata. Jechałem do Warszawy mając nadzieję zobaczyć naszego papieża, ale nie spodziewałem się, że tak wyraźnie, praktycznie organoleptycznie przekonam się jak smakuje wolność. Gdy pierwszego dnia wracałem z placu Zwycięstwa, ja praktycznie szczyl czułem, że mam swój kawałek podłogi, nie ukryty, nie gdzieś salce na plebanii czy cmentarnej kaplicy, w mieszkaniu ale całkiem spory. Cała Warszawa była wolna. Wolny był nawet pociąg, którym wracałem do Łodzi. Za rok wybuchło to co wówczas przez chwilę poczułem. Nie w etapach Warszawa, Częstochowa, Poznań, lecz od Bugu do Odry i Nysy Łużyckiej. Zgarniałem z tego co się dało, żyłem dosłownie chwilą gdyż co jakiś czas uparcie wracała trzeźwiąca myśl - to się musi kiedyś skończyć. Żebym był dobrze zrozumiany. Nie śpiewałem hymnu na dzień dobry i na dobranoc, w południe też nie. Żyłem normalnie, chodziłem do policealnego studium, jeździłem pod namiot, piłem tanie wino, umawiałem się na randki, ale wszystko było inne. Było ale się skończyło w grudniową niedzielę :) Rzecz jasna nie wszyscy tak to odbierali. Lecz znam dostatecznie wiele osób, które  potwierdzą, że TAK BYŁO.

Jeszcze jedną myślą chciałem się podzielić. Na zdjęciach szczególnie dobrze widać Polskę, która tyle strachu napędziła Michnikom i jego akolitom. Nie Polskę Ludową. a Polskę ludową, ten "nacjonalistyczny" koszmar z popieprzonych wizji byłych stalinowców, ludzi socjalizmu z ludzką twarzą, oświeconych humanistów i katolewicy. Według tej bandy, to był świat opisywany po wielokroć jako kraina kołtuna, morderców Narutowicza i urządzających pogromy antysemitów, świat Prymasa Polski Stefana kardynała Wyszyńskiego. Chyba za łatwo jako Polscy "wygraliśmy", kierowani przez cichą spółkę zawiązaną przez: Fundację Batorego i firmę generałów - "K.J. i synowie pułku". Uwierzyliśmy zbiorowo w miraż bezkrwawego zwycięstwa. Za łatwo poszło. Michnika i s-ka wygrywa, skutecznie zagrzewając do walki motłoch w wielkim mieście, zbieraninę lumpów od kucharza z ASP, po profesorów filozofii utożsamiających wolność z prawem do ukrzyżowania pluszowego misia, urządzenia chrzcin psu i opróżnienia pęcherza pod TYM znakiem.

Co IMHO robić by chociaż podjąć walkę a nie czekać w spokoju na śmierć już kiedy indziej.. Na pewno najwyższy czas na porzucenie romantycznej tradycji ułańskiej i przystosowanie do wymagań współczesnego pola i metod walki.

Na koniec jeszcze jeden dziwoląg z gatunku signum temporis, bez komentarza. Na stronie ze zdjęciami figur i obrazów Czarnych Madonn z całego świata jest umieszczone zdjęcie z podpisem Częstochowa. Mniejsza o zdjęcie. Zafrapował mnie dodany dwa miesiące temu komentarz  renovatio_I To takie pisowskie.


.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Też napisałem, że Rybitzky'eego pokręciło. Człowiek z kotleta | Kurica nie ptica. Ale on już po raz n-ty przypisuje wszystkim takowe niskie motywy.

Fajne zdjęcia. Też tam wtedy byłem.