wtorek, 27 lipca 2010

Zaburzenie osobowości i dwa wiersze Kazimierza Wierzyńskiego

Na pewnej internetowej platformie natarło blogera - Całkę Michała i nn admina, który go wywyższył. Linki nie daję, kto musi sam znajdzie.

W skrócie. Bloger informuje gdzie 6-7 miliardów ludzi ma Polskę i co jeszcze mieści się w ich dupie .
Druga cześć tej elukubracji, czy raczej ejakulacji, to obraz Polski i Polaków z perspektywy osobliwości, na widok której orły zawracają. Post kończy dramatyczne pytanie, jak się nazywa TA choroba. Nie wiem o czyją chorobę chodzi Całce Michałowi. Miliardów, Polaków, osobliwości czy autora.

Zapytałem moje alter ego, psychologa klinicznego Zuzannę Odkurzacz aka Zelmer, co tym sądzi. Odpowiedziała, że może mówić tylko o autorze i adminie. To nie choroba, tylko socjopatia - odparła. Tego się nie leczy. - O przyczynach ze względu na zbyt małą ilość danych nie chciała się wypowiadać. Lekarstwo może być potrzebne tym, którzy to czytali - dodała.

W ramach terapii dwa wiersze Kazimierza Wierzyńskiego.

TEGO MI TRZEBA

Za jednym szeptem i jednym tchnieniem
Sosen czerwonych, za pochyleniem
Brzóz nad piaszczystą drogą do domu,
Który w ogrodzie dusznym od mięty
Sznurem jaskółek spal owinięty,
Tęskno mi. Jak to powiedzieć komu?

W dawne, pradawne zaglądam kąty.
Grottger na stole. Strych. Ciepłe gonty,
Z których paruje po deszczu woda.
Na dachu srebrna strzała się kręci
I z wiatrem leci, wiatrem pamięci.
Aż się w powietrzu rozwieje. Szkoda.

Rzeka płynęła, jeszcze tam płynie
Brzegiem wiązanym w gęsiej wiklinie.
Lubiłem w góry chodzić sam jeden.
Pamiętam Skole, Trościan. Ławoczne.
Buki miedziane, sny podobłoczne,
Ten świat był w Stryju. Zielona siedem.

Z dworca wołały gwizdem pociągi.
Jeszcze bym słuchał dziś ich jak ongi.
Zapach wanilii wróżył Wielkanoc.
Dawne ulice przebiegam. Po co
Pytam się luster, widzę przed nocą
Matka ze świecą idzie. Dobranoc.

Prastarych czasów szukam niewcześnie.
Brzóz, sosen, domu. Zostały we śnie
I stamtąd wiatrem, wspomnieniem nieba
I lasów ciemnych: puszczy w Karpatach,
Przychodzą do mnie szumieć po latach.
Szumieć o kraju. Tego mi trzeba.


DUCH


Na wznak tam leży, gdzie wszedł między króle,
Śpi bez oręża, niegroźny już człowiek,
Bezwładny, w ciemnej zamknięty szkatule,
Brwią nie poruszy, nie błyśnie spod powiek.

A jednak myślą, gdy dojdziesz tam kiedy,
Mimo lat przeszłych, z największej oddali
I z dna samego swych nieszczęść i biedy
Spojrzysz tam – jeszcze cię ogniem przepali.

Uderzy siłą, co strąca kamienie
Z królewskich grobów i kruszy ich zbroję,
On zaświatowy – aż wejdzie w sumienie
Sądzić twe własne słabości i swoje.

Bo oddał wszystko i podjął się dzieła
W pustych przestrzeniach i w czasach bez miary,
By z nich się ziemia świadoma ocknęła,
Ludy i wolność i sławne sztandary.

Bo oddał wszystko, nieczuły na szczęście,
Co można oddać – i w płaszczu samotnych
Trwał ponad klęską i trwał nieugięcie,
Przyszłość widzący śród burz wielokrotnych.

I to wywyższa go wciąż, wyogromnia
I w naszych nocach wciąż brzmi jego głosem:
Polska bezsenność, wieczysta insomnia
Nad naszą nędzą, wielkością i losem.

I nikt nie ujdzie tej sile znad niego,
Choć na wezgłowiu położył się kruchem,
Człowiek umarły. Spójrz, duchy go strzegą,
By nas odmierzał i sądził swym duchem.



.

Brak komentarzy: