niedziela, 14 marca 2010

Ja, jako tępak i hula wiatr na Dworcu Gdańskim

Ja, jako tępak

Ostatnio zupełnie obojętne wydarzenia, uświadomiły mi, że choć polityką się interesuję, zdarza mi się o niej pisać to pewnych rzeczy nie jestem w stanie pojąć. Z tym jest jeszcze pół biedy. Gorzej, że nikt mi nie jest w stanie tego w stanie wytłumaczyć, nawet się tego nie podejmuje. Gdybym rzecz dotyczyła tylko mnie milczałbym w pokorze. Jednak grupka niekumatych jest całkiem pokaźna.

Pamiętam, że niedawno wyczytałem gdzieś podziękowania dla wymienionych jednym tchem Geremka, Kuronia, Wyszkowskiego i Gwiazdy. Nie mogę pojąć dlaczego tak hołubiony jest prof. Geremek. Po prostu cyrku związanego z kultem jego osoby nie rozumiem. Co ja takiemu Geremkowi zawdzięczam? Jakieś jego wizje polityczne w sposób szczególny powalają trafnością? Drogi Bronisław był przenikliwym analitykiem, strategiem, taktykiem? Ja mogę tylko dziękować, że nie nakłonił gdańskich robotników do rezygnacji z "politycznych " postulatów, że nie udało mu się wcielić w życie swojej wizji ruchu solidarnościowego podczas festiwalu 1980/81. Tylko czy wypada o tym przypominać?

Nie rozumiem też, jak ludzie związani z pożyczką moskiewską, czy partia, która czerpała korzyści z moskiewskiej pożyczki może być w kraju, który niepodległości nie ma za wymaganą przez zabobon fasadę, lecz traktuje ją jako najwyższą wartość, uznawana za normalny podmiot życia politycznego. Mój prosty moherowy łeb podpowiada mi, że społeczne niebezpieczeństwo czynu polegającego przyjmowaniu w ukryciu pieniędzy od wrogiego mocarstwa nie jest znikome lecz przeciwnie, ogromne i sprawcy w takiego "wybryku" czy nieroztropności w ugruntowanych demokracjach karani są zwykle na gardle. Tym którzy nie pamiętają kwestii moskiewskiej pożyczki, polecam choćby spis dokumentów, które min. Ziobro udostępnił obywatelom z Gazety Wyborczej.

Nie bardzo też pojmuję oburzenie niektórych dziennikarzy Trójki i ich dość zabawne protesty, ale doskonale rozumiem o co chodzi nowo upieczonym syndykalistom pod wodzą Jerzego Sosnowskiego.

Kolejne kwestie, których za bardzo nie łapię, związane np. ze Stefanem Bratkowskim (jego życiorys na Wikipedii to czysta groteska), mentorami Ligi Pana Romana zostawię sobie na później, W to, że ci złodzieje pamięci wyskoczą z czymś, co będzie stanowiło przyczynek do zajęcia się przy tej okazji mym wrodzonym tępactwem, nie wątpię.

Hula wiatr na dworcu Gdańskim.

Z okazji rocznicy rozpędzenia wiecu na Uniwersytecie Warszawskim pojawiło się wiele rocznicowych reportaży, wspominków. W tle zamajaczył jak zwykle Dworzec Gdański.

Przyznam się od razu, że na amnezję nie cierpię i pamiętam dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że Kościół Katolicki i osobiście ksiądz Prymas Stefan Kardynał Wyszyński ujął się za prześladowanymi wówczas z powodów rasowych obywatelami polskimi, choć z Dworca Gdańskiego odjeżdżali również jego (Kościoła i Prymasa) prześladowcy.

Druga to taka, że gdy dwa lata, a nawet niespełna rok wcześniej ten sam Gomułka, Moczar posługując się tym samym ZOMO tymi samymi bojówkami walczył z Kościołem i atakował Prymasa Wyszyńskiego szczerzy demokraci stali albo w jednym rzędzie z Moczarem i smutnym aktywem albo milczeli. Tak się składa, że w "Argumentach" ówczesnym nieformalnym organie teoretycznym IV Departamentu MSW Kościół atakował Adam Michnik, zaś samo pismo współtworzył Bronisław Geremek, a od 1969 r docent Bronisław Geremek :)

Nie przypominam sobie by przeciw masowemu prześladowaniu wierzących, przeciw partyjno-esbeckiej operacji, na skalę jakiej do czasu wprowadzenia stanu wojennego, protestowali marcowi protestanci. Nie jest żadnym pocieszeniem, że w obronie prześladowanych katolików nie wystąpili posłowie koła "Znak", czy PAX, tylko z trybuny sejmowej przekonywali o dziejowej konieczności umacniania socjalizmu i nierozerwalnego sojuszu ze Związkiem Sowieckim. Postępacy ze "Znaku" zdobyli się na protest dopiero w 1968 r. Z mojego punktu widzenia rok 1968 był KOLEJNĄ hańbiącą kartą w dziejach partii komunistycznej. Katolicy co prawda nie wyjeżdżali, ale cały czas byli obywatelami drugiej kategorii. Co to znaczy być obywatelem drugiej kategorii niektórzy przekonywali się dopiero na Dworcu Gdańskim, gdy zostawiali nie tylko kawałek życia, ale legitymacje partyjne, przydziałowe mieszkania i sklepy za żółtymi firankami. Dlaczego zdziwienie nastąpiło dopiero, gdy dostali do ręki bilet w jedną stronę?

W Salonie24 walce PZPR z milenijnymi obchodami poświęciłem kilka postów. Były wśród nich dwa, które miały znaleźć swój ciąg dalszy. Niestety zwolennik nieskrępowanej wymiany poglądów red. Janke był uprzejmy uznać moje pisanie jako zagrożenie dla demokratycznego ładu Salonu, co dziś stwierdzam już z ulgą i pewnym rozbawieniem.


Teraz streszczę historię nie tak odległą od wydarzeń marcowych.
21-22 maja 1967 r. Sosnowiec.



Tow. Gierek wpadł w furię, gdy dowiedział się, że Kościół obchody milenijne postanowił zorganizować w Sosnowcu. Opór władz terenowych był tak silny, że Episkopat przeniósł planowane na sierpień 1966 r. obchody na przyszły rok.

    Nie pozwolimy [...], by reakcyjna hierarchia kościelna przekształcała tą ziemię w poligon, dla swoich antysocjalistycznych manewrów, by tutaj zdobywała choćby pozory poparcia dla swej awanturniczej polityki, dla przeciwstawienia Polsce Ludowej i jej rozwojowi ludzi wierzących. [...] Ponieważ Episkopat dąży do demonstracji na wskroś politycznej - odpowiemy mu dokładnie w taki sam sposób. Przeciwstawimy się stanowczo dążeniom rozprzestrzeniania z naszego terenu reakcyjnego warcholstwa [...]. My, a nie Episkopat, jesteśmy tutaj gospodarzami, my będziemy decydować o politycznej i obywatelskiej postawie Zagłębia Dąbrowskiego.

To oczywiście nie oznaczało, że Partia zaufała mądrości ludu pracującego Zagłębia pozwalając na swobodne głosowanie nogami.

W maju 1967 r. odbyła się narada służbowa katowickich bezpieczniaków  dotycząca "obsługi" uroczystości w Sosnowcu.

Oprócz zastępców komendanta wojewódzkiego MO ds. SB, naczelników wydziałów poszczególnych pionów jednostki wojewódzkiej oraz zastępców komendantów MO ds. SB jednostek terenowych, uczestniczył w niej również sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach Jan Leś.
Powstał "Plan operacyjnego zabezpieczenia uroczystości kościelnych w Zagłębiu" i specjalny sztab, którym kierował zastępca komendanta wojewódzkiego MO płk Tadeusz Czubak (koordynacja pracy pionu milicyjnego) oraz zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds. SB - ppłk Włodzimierz Kruszyński (koordynacja pracy pionu bezpieczeństwa). Przy Sztabie Koordynacyjnym powołano Podzespół Służby Bezpieczeństwa. Na jego posiedzeniach poszczególne wydziały i jednostki terenowe informowały o podejmowanych działaniach (sporządzanie imiennych wykazów aktywu katolickiego z sosnowieckich zakładów pracy, rozpoznanie osób zamieszkałych w sąsiedztwie kościołów) i angażowanych środkach (zabezpieczenie zagranicznych dziennikarzy, dyplomatów).
Jawną przygrywką do represji były jak zwykle listy oburzonych obywateli.

    Jestem wierzącym katolikiem [...]. Byłem uczestnikiem uroczystości w Piekarach Śląskich i muszę stwierdzić, że to, co tam widziałem i słyszałem, nie miało charakteru modlitwy (oklaski, okrzyki, gitara, "sto lat") [...]. Jeżeli taki charakter ma mieć zamierzana uroczystość w Sosnowcu - znając nastroje mieszkańców - poważnie obawiam się, aby nie doszło do prowokacji lub masowych wystąpień przeciwko Kościołowi [...]. Proszę mi nie brać za złe tej prośby, ponieważ jako wierzący katolik, któremu zależy na autorytecie Kościoła, czułbym się dotknięty i pokrzywdzony fiaskiem tej uroczystości, a nawet moralnie odpowiedzialny za wypadki, jakie tam mogą zaistnieć.
    My mieszkańcy dzielnicy Staszic w Sosnowcu na wiadomość o tym, że biskupi i kler zamierzają zorganizować [...] podobną imprezę kościelną jak w Piekarach Śląskich jesteśmy oburzeni[…] Żądamy zmuszenia biskupów - organizatorów wszelkich imprez pseudoreligijnych do przestrzegania wszelkich przepisów prawnych w tym zakresie
    My, mieszkańcy Zagłębia Dąbrowskiego [...] ostrzegamy, że jeżeli będziecie usiłowali inspirować i wbrew naszej woli organizować tę imprezę w Sosnowcu, to za to, co się wydarzy, poniesiecie pełną odpowiedzialność karną i moralną. Sosnowiec to nie Częstochowa ani nie Piekary Śląskie i tradycji religijnych nie posiada. Na rozsądek Wasz nie liczymy, lecz jeszcze raz wyraźnie ostrzegamy - nie ważcie się działać wbrew naszej woli. Pamiętajcie o surowych konsekwencjach!
Takiej troski i atrakcji mieszkańcy Sosnowca dawno nie doświadczyli.
    Uczniowie mieli obowiązek stawić się w szkole na godz. 8.00, a po sprawdzeniu obecności pod opieką nauczycieli udali się na Stadion Ludowy, gdzie zorganizowano dla nich imprezę pt. „Czterej pancerni i pies". Na niedzielę zaplanowano wspólne klasowe oglądanie programu telewizyjnego, obecność była obowiązkowa. Młodzież szkół średnich zobowiązano do uczestnictwa w koncercie zespołu Czerwone Gitary. Dla dorosłych zorganizowano bezpłatny wyjazd na mecz Polska-Belgia (eliminacje przedolimpijskie), na który mieszkańcy Sosnowca mieli darmowe wejście. Urządzono także bezpłatne wycieczki samochodami Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego do miejsc wskazanych przez pasażerów. Za wzięcie udziału w obchodach milenijnych robotnikom grożono zwolnieniem z pracy, a młodzieży usunięciem ze szkoły, co niestety w następnych dniach w wielu przypadkach w sposób bezlitosny zrealizowano.
To brzmi trochę jak z Orwella, gdyż transport osobowy odbywał się praktycznie w jedną stronę. Do Sosnowca przestały kursować tramwaje  z Będzina, Czeladzi czy Katowic, zaś pociągi osobowe w Sosnowcu po prostu się nie zatrzymywały.

Tow. Sokorski zorganizował wyjątkowo atrakcyjny program telewizyjny.

PZPR wespół z bijącym sercem partii zabezpieczył obchody milenijne w tradycyjny sposób. Do działań po linii bezpieczeństwa oddelegowano

165 oficerów, 19 maszynistek, 19 kierowców, 26 tajnych współpracowników, 16 samochodów osobowych, 15 radiotelefonów, 18 aparatów fotograficznych, 50 minifonów. "Do Sosnowca oddelegowano pracowników różnych pionów aparatu bezpieczeństwa, najwięcej z pionu techniki i pionu obserwacji, które ze względu na specyfikę zadań zabezpieczały obchody według własnych odrębnych planów. Wydział "T" (Techniki Operacyjnej) odpowiadał za utrwalenie kazań i wystąpień publicznych biskupów znanych z wrogich wypowiedzi lub zajmujących kluczowe pozycje w hierarchii kościelnej, natomiast Wydział "B" (Obserwacji) dostarczał dokumentację fotograficzną i informacje na temat przemieszczania się tłumu. Bezpieka współpracowała też z funkcjonariuszami MO, którzy mieli strzec porządku, bezpieczeństwa publicznego i przestrzegania prawa.
 Wszystko koordynował wymieniony już sztab.

Zmobilizowano aktyw partyjny i ci sami bojówkarze , którzy za kilka miesięcy stali się ikoną typowego polskiego nacjonalizmu antysemityzmu, o rzecz jasna katolickich korzeniach, blokowali dojście do świątyni ciemnemu katolickiemu motłochowi.

Samochody ciężarowe (z nowymi numerami rejestracyjnymi) utrudniają dostanie się na uroczystości

W sobotę na powitanie ajatollaha Wyszyńskiego (tak ciepło o Prymasie wyraził się na łamach korowskiego Biuletynu Informacyjnego opozycjonista demokratyczny Jan Walc) wyszło dwa i pół tysiąca aktywistów komunistycznych. W nocy "nieznani sprawcy" obwiązali żelaznym łańcuchem bramę wejściową na teren kościoła Najświętszej Marii Panny, w którym odbywały się uroczystości.


Awangarda klasy robotniczej na posterunku

Wierni mocujący się z łańcuchem

Niedzielne obchody blokowało już 7.000 partyjnych aktywistów. Bojówkarze kordonem otoczyli kościół, lżyli i wyśmiewali zarówno hierarchów jak i świeckich udających się do kościoła.

Bojówkarze wokół kościoła Wniebowzięcia NMP.
Te Deum i My chcemy Boga kończy tę uroczystość. Staramy się przejść przez kościół do wyjścia, ale jest strasznie ciasno. Zaledwie "sznurkiem" zdołamy się przecisnąć. "Czerwony Sosnowiec" modli się i płacze. Widać dorosłych mężczyzn ze łzami w oczach. Panuje ogromny entuzjazm nie do opisania. Kościół i cmentarz napełniają się okrzykami. Napływają ludzie, którzy zdołali przebić się przez kordony bojówkarzy i dotrzeć do cmentarza. MO - nie dostrzeżesz. Oni wspierają bojówkarzy przeciw społeczeństwu. Straszny obraz państwa, które służy partii. [...] Ludzie ci [bojówkarze] zachowali się brutalnie, bili nawet kobiety, usiłujące przedostać się przez kordony uliczne, na niektórych porozrywano ubranie, widziano wiele osób z powybijanymi zębami. MO ani śladu. Nigdzie nie stanęła w obronie ludności. Gdy natomiast wierni znaleźli przejścia przez podwórka i parkany, tam natychmiast znajdowali się MO. Widać więc, że współdziałała z poczynaniami bojówkarzy. [...] Około godziny 15.00 wyruszyłem w drogę powrotną do Częstochowy. Po drodze już nigdzie śladów MO. Tylko widać autobusy wywiezionych z Zagłębia ludzi.
Zapiski milenijne Prymasa Wyszyńskiego z maja 1967 r.
Biskupi w procesji wchodzą do kościoła.

Wnętrze kościoła Wniebowzięcia NMP podczas uroczystości
Ksiądz Prymas Wyszyński

Karol Wojtyła (wówczas arcybiskup) w sosnowieckiej świątyni.
Za tydzień zostanie wyniesiony do godności kardynalskiej.

Władze oczywiście odtrąbiły wielki sukces i po tymczasowym uporaniu się z katolickim motłochem wzięły się za rewizjonistów i syjonistów, którzy prześladowaniu katolików przyglądali się z taktownym milczeniem. Płacz i jęk rozległ się późnej. Spałowanie spontanicznej demonstracji, do jakiej doszło 26 czerwca 1966 po zakończeniu obchodów milenijnych w Warszawie widać było jakościowo inne, od tego z 8 marca 1968. Akurat nie dziwię się dlaczego jedne i te same pały, ci sami ZOMOWCY, partyjni aktywiści nagle okazali się nie awangardą ruchu robotniczego, tylko dyktaturą ciemniaków. Szczerzy demokraci o prawach człowieka przypomnieli sobie dopiero wtedy, gdy komunistyczne represje i milicyjna pała z nieubłaganą logiką marksistowskich nauk stosowanych zahaczyły o nich . Sekta kombatantów '68 z Czerskiej, dialektycznego spojrzenia na demokrację, wolność do jakiejkolwiek ekspresji się nie pozbyła do dziś. Widać to doskonale na przykładzie rozporkowego komunisty Wojciecha Jaruzelskiego, któremu grzechy zostały odpuszczone.

Zdjęcia i cytaty pochodzą z wydanego przez Instytut Pamięci Narodowej albumu "Millenium czy Tysiąclecie" (pod red. Bartłomieja Noszczaka). Wysiłki IPN przypominające rywalizację o rząd dusz nie tyle poszły na marne, co nie znalazły i nie znajdują wsparcia niekoniecznie mainstreamowych mediów. One nadal z troską pochylają się tylko nad targaną podmuchami wiatru na Dworcu Gdańskim, kaburą służbowego pistoletu pewnego emigranta.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Przyznaję nobla